za tłoczno w ciele, więc tutaj. 

261 posts 54 followers 22 following

poczułam dziś zapach, który oznajmia, że jeszcze nie wszystko stracone. to zapach dnia stygnącego po spotkaniu z dużą ilością słońca. pamiętam go z powietrza, które traciło na ciężkości. z trawy, która zamykała ciepło w źdźbłach (można było obserwować, kto pierwszy włoży buty z powrotem na nogi). w takie dni czuć zmęczenie, które paruje jak woda z majtek i podkoszulków rozwieszonych na sznurze, przypinanych przez matkę kolorwymi spinaczami, żeby broń boże (albo w co kto tam wierzył) nie spadły do ogródka sąsiadki. trzeba by szukać ich nocą z latarką w sałacie i wracać do domu z rosą na butach. na wszelki wypadek frontowe sznury zajmowały kąpielowe ręczniki. balkon musi być reprezentatywny i zdradzać jak najmniej o ciałach. to także zapach ziemi wymywanej z truskawek w plastikowej misce wstawionej do zlewu. ziemniaków tartych na drobnych oczkach. matka mówiła, że nie ma to, jak ziemniaki z własnej działki i że w takie dni lubi jeść je na balkonie. pod majtkami, podkoszulkami, reprezentatywnie osłonięta ręcznikami.  Read More »

czasem lubię się z tobą kochać, miasto.  

więc pieprzę cię miasto czule
bo jesteś moim miastem.

na szczęście są jeszcze mieszkania ze szczelnie zamkniętym pokojem gościnnym, w którym skisło wystarczająco dużo powietrza. możemy je  odrywać od szklanek o zbyt cienkim szkle, które ktoś dodatkowo, jak gdyby przewidując niepewną przyszłość, wsadził w plastikowe koszyczki. możemy patrzeć na wyblakłe zdjęcia wnuków na samej górze segmentów o rysach podszywających się pod drewno. ciała i kamienie czasem są nieczułe po równo. nie pytam więc, kiedy byli tu ostatnio. w gościnnym pokoju nie wypada wchodzić w szczegóły. układamy prognozę pogody na przyszły tydzień, albo wróżymy sobie choroby z miarowych poruszeń klatki piersiowej. wychodzi na to, że umrzesz, jak twoja matka, która jadła na końcu, a w gościnnym pokoju zawsze siadała przy tym dostawianym stoliku, co to dla niepoznaki przykrywało się drugim obrusem i scalało w jedną całość. psom z podwóka nie wolno tu wchodzić. nie mogą na pyskach przynosić śmierci żuków wygrzebanej spomiędzy liści, zapachów suk, kórych szczenięta będą gryźć powietrze, nim otworzą im się oczy, strachu schowanego za lewym uchem, kulącym się przed ręką. jeśli jest niedziela, to patrzymy częściej w oczy rosołu, niż swoje. rozbijam łyżeczką herbacianą rdzę na powierzchni szklanki.  Read More »

oczywiście, że moglibyśmy to nazwać inaczej, ale nie ma się co oszukiwać. częstujesz mnie papierosem i to jest ten moment, gdy łzy mamy tylko od wiatru. coraz częściej zdarza mi się gubić w lesie i myślę, że robię to nawet celowo. obeszliśmy jezioro i nie znaleźliśmy odpowiedzi na żadne pytanie. chyba nie jest to nam nawet potrzebne, ostatnio pytamy coraz mniej. na sali gimnastycznej, pachnącej materacami i echem, nikt nie nauczył cię spadania na serce. o tym, że jesteśmy tu tylko na chwilę świadczy, że zwijamy się przed zmrokiem. oboje wiemy, że dobrze byłoby czegoś w życiu nie spierdolić. 

wierzby mają pamięć przytulania
a w nas ludziach chodzi o to
aby ktoś zapytał

idziesz?



oni opowiadają, ja słucham. napotykamy na siebie w źrenicach. czasem uciekają, czasem chcą by zostać. 

czasem noce są od rozmów. o czym byś mi opowiedziała/ opowiedział tej dzisiejszej?

nastaw ucho. rozwiąż usta i szykuj źrenice.

ten weekend to ciało przesiąknięte zapachem lasu. ścieżki, które kuszą i gubią powrotną drogę. to sarnie oczy i lisie kity ukryte między drzewami. zmarznięte dłonie, które po powrocie rozpieszcza się ciepłem kubka herbaty. 

ten weekend to ciało, po którym rozlało się słońce spomiędzy drzew. ciało, które zmęczyło się drogą, ale znalazło drogę do siebie. 

jestem z nich. z patyków, gałęzi i liści. wymykam się z łóżka, otulam to ciało ciepłą wodą. niech się obudzi na dźwięk ekspresu do kawy. witam dzień, który dopiero się rodzi. zaraz wpuszczę w niego to ciało. niech idzie i żyje.

 
 

Szczęście. Najczystsze. 

Sarnie oczy, leśne pętle, mróżenie oczu do słońca przy drewnianym stole, czajnik wstawiony na trzy kubki. 

Proszę mnie stąd nie wyciągać.

miasto mi grozi prężąc mięśnie ulic. zrób sobie miasto weekend beze mnie,
w telefonie usłyszysz pomidor.

pod żebra wpuszczam zapach łąk, roztopów i wiatru.

odklejam się od ciebie miasto jak znaczek, któremu nie poświęcono 
zbyt wiele śliny.

twój dom jest twoim większym ciałem. 
rośnie w słońcu; śpi w ciszy nocy. miewa sny.
czyż twój dom nie śpi, a więc nie opuszcza miasta, by znaleźć się w gaju lub na szczycie wzgórza? 

/Khalil Gibran

nie więzić ludzi w sobie,
wypuszczać zwierzęta, które w nas zasnęły,
na wolność
każdy jest
.

jak bliska jest ci wolność
twoja i człowieka bez zapasowych oczu?

poczuj to. bo tam, gdzie kiedyś będę, będzie właśnie tak. 

to nie ma sensu
dlaczego jest tak
czemu nie jest tak
dlaczego ona
dlaczego on
czemu ja
kiedy
po co
jak długo 

 

puść
.
odpuść  

 

wszystko, co ma przyjść 
przyjdzie samo
z tych stron i od tych,
którzy zasługują na bycie częścią tego, co twoje.