na szczęście są jeszcze mieszkania ze szczelnie zamkniętym pokojem gościnnym, w którym skisło wystarczająco dużo powietrza. możemy je  odrywać od szklanek o zbyt cienkim szkle, które ktoś dodatkowo, jak gdyby przewidując niepewną przyszłość, wsadził w plastikowe koszyczki. możemy patrzeć na wyblakłe zdjęcia wnuków na samej górze segmentów o rysach podszywających się pod drewno. ciała i kamienie czasem są nieczułe po równo. nie pytam więc, kiedy byli tu ostatnio. w gościnnym pokoju nie wypada wchodzić w szczegóły. układamy prognozę pogody na przyszły tydzień, albo wróżymy sobie choroby z miarowych poruszeń klatki piersiowej. wychodzi na to, że umrzesz, jak twoja matka, która jadła na końcu, a w gościnnym pokoju zawsze siadała przy tym dostawianym stoliku, co to dla niepoznaki przykrywało się drugim obrusem i scalało w jedną całość. psom z podwóka nie wolno tu wchodzić. nie mogą na pyskach przynosić śmierci żuków wygrzebanej spomiędzy liści, zapachów suk, kórych szczenięta będą gryźć powietrze, nim otworzą im się oczy, strachu schowanego za lewym uchem, kulącym się przed ręką. jeśli jest niedziela, to patrzymy częściej w oczy rosołu, niż swoje. rozbijam łyżeczką herbacianą rdzę na powierzchni szklanki. 

twoja matka po wszystkim zamykała szczelnie pokój gościnny, by powietrze mogło się na nowo kisić. zrób podobnie.