Szeptem mnie wzywasz, co zmienia się w krzyk. Pęczniejesz mi pod skórą. Niech będzie jak kiedyś — bez mapy i planów. Zaprowadź mnie tam, gdzie jak kubek mleka to za uśmiech, a siano pod głowę za Bóg zapłać. Zwódź mnie zielenią, kuś kluczem gęsi. Znów pójdę w taniec z twoimi gusłami. Daj mi dym ziół i nagość gubioną w jeziorach. Zatrać mnie i przeszyj wiatrem, otul swoim deszczem. Zbudź nad ranem i pocałuj Słońcem. Pobiegnę boso, przysiądę na ławce i powiem, że jestem kompletna.