latem zapach mleka był najsilniejszy. gorące od słońca krowy wracały z łąki do ciemnej obory, w której w ślad za nimi znikała babka. jakby szła w głąb świata. z metalowym wiadrem, w przestrzeń parującą słomą i krowią sierścią. żadna inna czynność, która odbywała się między człowiekiem a zwierzęciem, nie wydawała mi się być bardziej intymna. stałam z matką na betonowym stopniu i słuchałam rozmów o niczym, dźwięku mleka uderzającego o metal i świstu krowiego ogona odganiającego muchy. kilka razy w roku ciało babki pokrywały fioletowe siniaki. jak kontynenty na ciele. kraje, w których nigdy pewnie nie była, bo dzieci, mąż, obejście no i te krowy. mimo to co wieczór znikała w tej ciemnej przestrzeni o słodkim zapachu mleka, sierpniowego powietrza i kurzu. nie wierzyłam, jak białe jest to, co stamtąd wynosi.