Już pierwszej niedzieli, kiedy był wśród nas, zaglądał krowom w oczy. Widzieli go, jak leży w mokrej trawie i każdy, kto tamtędy przechodził, mówił, że postradał zmysły. Kiedy podnosił się nagle i bez słowa, aby iść gdzieś bez celu, kładłam się w to miejsce po nim. Wypełniałam każde zgięcie, chcąc zrozumieć, co widzi w krowich źrenicach. Prócz mnie tylko wujek próbował poznać, dlaczego mówi, że ta umrze za rok, a ta urodzi jeszcze tego lata. Krzyczano za nim hare hare, a ja na betonowych schodach jadłam ryż, który nam dawał. Kiedy przejrzał się już we wszystkich oczach, zniknął, a trawa podniosła się w miejscu po nim.