liście, jeśli odrywają się od gałęzi, to w miejscu odcinania. robią to tak, jak zrywa się plaster z kolana. wąski pasek cienkich komórek i już. przyłóż gazik, zegnij, poczekaj na korytarzu. tak przynajmniej sprawy opisywane są w mądrych książkach, ale może to jedynie nam na pocieszenie te słowa. wszystkie bajki, które czytał mi ojciec, kończyły się dobrze i do głowy mi nie przyszło, że bohaterowie też mogą krwawić. opadałam wierząc, że po smokach zostały już tylko nadpalone afisze, a wszystkie księżniczki śpią spokojnie i nikt nie gasi im nocnej lampki.
jeśli zrywasz liść latem niszczysz miejsce odcinania. rozpada się to, co było łącznikiem, żywym szlakiem, który mógłby zwiedzić jakiś turysta o mikroskopijnym kształcie. w pędzie w dół zostaje rana. więc zostaw. jeśli jesień została wymyślona po coś, to właśnie po to, aby drzewa nie bolało opadanie liści.
jesienią ludzie garną się raczej do niż od. jeśli oderwą się od gałęzi przed nadejściem wiosny, będą karmieni wiatrem przez nieczułą matkę, której potomstwo zdarzyło się za późno i bardzo niechętnie. dlatego chcą przeczekać. skulić się we wspólne i schować w nasze. jesienią w domu robi się ciepło od ich ciał i jest ich coraz więcej. jedne pojawiają się same, inne przychodzą z tymi, którze były tu od początku. na końcu i tak upatrzysz jedno z nich. ludzie, jedzenie i słowa chodzą w parze, jakby zmówili się na wspólne istnienie. przeczekanie. przecieranie szyb rękawem, by widzieć, co nadchodzi od wschodu.
okadzamy się obecnością, a w oczach mamy dobrze, że jesteś. teraz możemy mieć więcej czasu, a nasze nogi mogą przestać udawać, że jeśli nie pobiegną, to gdzieś stanie się jakieś za późno. możemy być dla siebie bez tłumaczenia. każde na przeciwległym skraju kanapy. możemy spać, milczeć lub myśleć, czy nie boli również tego drzewa za oknem.